Antarktyda
Marzec 2017
Chile
To już nie pierwsza wizyta w Chile i surowe przepisy celne są mi doskonale znane. Zdaję sobie sprawę z zakazu wprowadzania do kraju produktów roślinnych (owoców, warzyw, nasion, drewna) oraz przetworów mięsnych i mlecznych. Podczas kontroli urzędnicy są bardzo bezwzględni i jeszcze bardziej niesympatyczni. Ponieważ nie zdążyłem zjeść przygotowanego na podróż banana, postanowiłem podzielić się nim z Moją Basią i spożyć jeszcze zanim dojdziemy do kontroli celnej. Niestety jego zapach przylepia się do nas na dobre i dla tropiącego „psa urzędnika“ jest jak niewidzialna wizytówka ze zdjęciem i napisem „Musa – owoc banana zwyczajnego“. Bezpardonowo „wyławiają“ Moją Basię z kolejki i bardzo dokładnie kontrolują plecak, w którym jestem ukryty. Podczas przeszukiwania brutalnie ugniatają moje drobne, pluszowe ciałko i przestawiają wszystkie flaczki. Oczywiście niczego podejrzanego nie znajdują, jednak po tym „brutalo–masażu“ czuje się nieszczególnie dobrze.
Do jutra pozostajemy w Santiago de Chile. Co prawda mamy za sobą ponad dwunastogodzinny lot i jesteśmy zmęczeni, jednak aby nie tracić dnia wsiadamy do metra i ruszamy do centrum. Na jednej ze stacji stoi grupa kilku młodych ludzi z akordeonami. Rozdzielają się i wsiadają po dwoje do wagonu – z przodu i z tyłu. Jeszcze zanim pociąg ruszy dalej, rozpoczynają koncert. W pobliżu nas gra dziewczyna ubrana w stylizowane łachmany i wysokie sznurowane botki. Jej skołtunione, długie włosy opadają na prawą stronę twarzy, a lewa część głowy ostrzyżona jest na krótko. Kiedy wydobywa wirtuozyjnie ze swojego instrumentu typowe południowoamerykańskie dźwięki i śpiewa wspaniałym, donośnym głosem melancholijne ballady – przechodzą mi ciarki po futrze. Koncert trwa tylko „dwie stacje“, ale wykonanie jest profesjonalne i urzekające. Przed wyjściem z wagonu, dziewczyna prosi o małe wsparcie finansowe. Kilku pasażerów wręcza jej parę peso. Kiedy podchodzi do nas jesteśmy troszkę zakłopotani, gdyż nie mamy pojęcia jaka kwota byłaby w takiej sytuacji adekwatna. Pomyślałem sobie, że choć koncert był krótki to jednak wspaniały i za dobry kawałek muzyki live, warto byłoby zafundować jej kawę i dzielę się tym spostrzeżeniem z moimi ludźmi. Faktycznie decydujemy się dać jej równowartość. Wydaje się być wielce zadowolona, aż wzdycha z radości. Mówiąc ¡Muchas gracias! odwdzięcza się uroczym, szerokim uśmiechem ukazując przy tym rząd równych, perłowo białych zębów. Jeszcze zanim metro ruszy w dalszą drogę, widzę jak wszyscy muzycy wychodzą z wagonów, zbierają się na peronie i dzielą miedzy sobą zarobione pieniądze. To całkiem praktyczne brać udział w dwóch wydarzeniach na raz – jechać do obranego celu i słuchać zarazem koncertu live.
Aby zdążyć na lot o 7:00 rano, jemy o 4:00 prowizoryczne śniadanie składające się z kawy i słodkich wypieków, a następnie udajemy się na lotnisko. Po niespełna czterech godzinach lądujemy w największym mieście Patagonii – Punta Arenas. Mamy jeszcze sporo czasu do zaokrętowania, więc korzystamy z okazji i odwiedzamy muzeum, które między innymi posiada wystawę poświęconą rdzennym mieszkańcom regionu.
Patagońskie plemiona Selk'nam (szczepy Haush, Ona, Yamaná i Tehuelche) od czasu do czasu organizowały polowania na „białe gwanako“, czyli owce, które i tak z zasady hodowane były na mięso i skóry. Niestety, te praktyki stały się pretekstem do systematycznego masakrowania rdzennych mieszkańców przez hodowców owiec. Niewiarygodne, że to ludobójstwo usprawiedliwiał sam Charles Darwin, który zdegradował rdzennych mieszkańców Ziemi Ognistej do rangi „żyjących małpoludów“. Prawdopodobnie w tamtym czasie nie był jeszcze gotowy na swoją przełomową teorię i nie zdawał sobie sprawy, że występuje przeciwko najbliższym krewnym. O tym okrutnym nierządzie przypomina stojąca na tutejszym cmentarzu statua odlana z brązu, przedstawiająca „El Indio Desconocido“ ("Nieznanego Indianina"), który w mowie potocznej nazywany jest Indiecito i czczony jako święty, cudotwórca i uzdrowiciel.
Kopia zdjęcia przedstawiającego jednych z pierwotnych mieszkańców Ziemi Ognistej.
Fotografia – J. Ojeda-William i S. Barclay 1902
Z punktu widokowego widać statek czekający na nas w porcie
Statek jest obszerny, pomieszczenia publiczne przestronne i eleganckie, spora sala prelekcyjna, duża mesa i kambuz, sala widokowa, biblioteka i dwa bary. Kajuty są natomiast małe i praktycznie urządzone. Jest w nich miejsce na dwie koje, wąską szafkę z częścią na ubrania oraz z półkami, szufladami i lustrem. Jest również niewielki kingston. Taki zmyślny apartament na kolejnych 13 dni, podczas których zamierzamy pokonać drogą morską ponad 6 300 kilometrów. Nasza kabina znajduje się na najwyższym pokładzie, mniej więcej po środku i mamy nadzieje, że dzięki temu kołysanie podczas rejsu będzie mniej odczuwalne. Nad nami usytuowany jest otwarty pokład widokowy.
Moje ulubione miejsce na fortboksie przed wielkim bulajem
Fascynujący lodowiec Garibaldi, od którego pochodzi nazwa fiordu, znajduje się na terenie Parku Narodowego Alberto de Agostini, obejmującego całą południowo-zachodnią część Ziemi Ognistej. W fiordzie przesiadamy się na łodzie hybrydowe, czyli wielokomorowe pontony z twardym dnem, napędzane silnikami spalinowymi.
Na brzegach można zaobserwować liczne ptaki morskie i wylegujące się stada Uchatek patagońskich
Przeważająco monochromowy krajobraz wydaje się być tak doskonały i pełen harmonii, że wręcz nie mogę nasycić się jego widokiem. Im bardziej wpływamy w głąb fiordu, tym wyraźniej słyszę trzaskające dźwięki odrywających się odłamów, które z wielkim pluskiem spadają do lodowatej wody. Duża część fiordu pokryta jest krą oraz większymi skałami lodowymi.
Lodowiec Garibaldi w całej swojej okazałości
Znajdując się na łonie tej dzikiej i zarazem bajecznej natury, odczuwam własną maleńkość i kruchość… patagońskie fiordy oczarowują swoim urokiem.
Na otwartym pokładzie widokowym
W tym fantastycznym patagońskim spektaklu, fiordy występują w roli głównej, natomiast nieobliczalna pogoda przejmuje scenografię i reżyserię, tworząc fenomenalne kulisy oraz nadaje dynamiczny przebieg akcji. W ciągu jednego dnia może być słonecznie, deszczowo, wietrznie i śnieżnie – wszystkie cztery pory roku w kompaktowym wydaniu.
Kanał Beagle
W nocy zakotwiczamy w pobliżu najbardziej wysuniętej na południe miejscowości na świecie – Puerto Williams. Podczas naszego spokojnego snu urzędnicy załatwiają sprawy paszportowe. Wczesnym rankiem opuszczamy chilijskie wody terytorialne i wpływamy na międzynarodowe wody Cieśniny Drake'a. Zanim to jednak nastąpi, planowane jest wyjście na należący do Chile Przylądek Horn i z tego powodu aż do momentu opuszczenia granicy morskiej eskortuje nas pilot.
Kiedy budzę się rano, zakotwiczony statek lekko kołysze się na niewielkich falach. Silniki są wyłączone. Natychmiast spoglądam przez bulaj i widzę znane mi już zarysy Przylądka Horn. Pogoda wydaje się sprzyjająca. Wieje umiarkowany wiatr, jest całkiem przejrzyście i nie pada. Natychmiast budzę Moją Basię i mAT'a, a następnie czym prędzej podążamy na śniadanie.
Jest to już nasza druga próba wejścia na Przylądek Horn. Ze względu na bardzo zmienną, patagońską pogodę oraz duże fale, nie jest on łatwy do „zdobycia“. Podczas naszej pierwszej próby w 2012 roku fale osiągały wysokość pięć metrów.
Przylądek Horn
Niestety, po śniadaniu pogoda się pogarsza, a prognoza meteorologiczna na następne godziny jest bardzo nieprzychylna. Typowo patagońskie warunki – rano jest w miarę spokojnie, jednak po wschodzie słońca nadciąga silny wiatr i deszcz. Kapitan, w trosce o nasze bezpieczeństwo, nie zezwala na opuszczenie statku i decyduje się jedynie opłynąć Przylądek Horn dookoła.
Pilot Morski towarzyszący nam od Puerto Williams udaje się w drogę powrotną
Przylądek Horn. W tle zbiera się coraz więcej deszczowych chmur
Decyzja kapitana jest słuszna. Podczas rundy wokół przylądka pogoda ulega znacznemu pogorszeniu i nawet gdybyśmy wyszli na ląd, co być może byłoby możliwe, to jednak nie moglibyśmy wrócić na statek – przynajmniej nie szybko.
Słynna Cieśnina Drake'a, położona pomiędzy Ameryką Południową a Antarktydą, stanowi naturalne połączenie pomiędzy Oceanem Spokojnym a Atlantyckim. Jej długość przekracza 1 000 kilometrów, a głębokość sięga około 5 000 metrów. Jest ona jednym z najbardziej niebezpiecznych miejsc na naszej planecie, a na jej dnie spoczywa przypuszczalnie ponad 800 wraków statków. W wodach Cieśniny przebiega tak zwany Antarktyczny Front Polarny – wąski pas, w którym zderzają się cieplejsze wody pochodzące z północy z chłodniejszymi wodami obszarów antarktycznych. Różnica temperatur powietrza przyczynia się do powstania niezwykle silnych wiatrów, szczególnie w okolicach Przylądka Horn. W wyniku tego zjawiska powstają wysokie fale, napływające z różnych kierunków. W pobliżu bieguna południowego występuje także wiele pól i gór lodowych.
Mamy wyjątkowe szczęście, gdyż całe dwie doby, potrzebne na dopłynięcie do Antarktydy przebiegają bardzo spokojnie, tak jakbyśmy płynęli po jeziorze.
Wyjątkowo spokojna Cieśnina Drake'a
Podczas rejsu zapoznaję się z rożnymi gatunkami pingwinów. Niektóre spośród nich poznam już wkrótce osobiście
Szetlandy Południowe
Szetlandy Południowe nazywane są potocznie „Wrotami Antarktydy“. Jest to archipelag rozciągający się równolegle do Półwyspu Antarktycznego, od którego oddzielony jest Cieśniną Bransfielda.
Wyspa Greenwich
Od czasu opuszczenia Punta Arenas po raz pierwszy wychodzimy na ląd. Half Moon Island to niewielka wysepka wulkaniczna w kształcie półksiężyca, położona 120 kilometrów na północ od Półwyspu Antarktycznego w archipelagu Szetlandów Południowych. Na jej powierzchni znajduje się argentyńska stacja badawcza Base Camara, która jest obsadzona tylko latem.
Half Moon Island
Młody pingwin maskowy
Mirunga zwana rownież słoniem morskim
Pingwin białobrewy
Kotik antarktyczny
Część kolonii pingwinów maskowych
Kiedyś przeczytałem: „Kto jeszcze nigdy nie był na Antarktydzie, nie potrafi sobie wyobrazić jak tam naprawdę jest – kto już choć raz tam był, nie potrafi opisać swoich wrażeń słowami“. To prawda!
Wielka kolonia pingwinów na wzgórzu. Kulisy tworzy wyspa Greenwich
W skład załogi naszego statku wchodzą naukowcy, tacy jak geolodzy, biolodzy czy ornitolodzy, którzy codziennie prowadzą fascynujące wykłady na tematy związane z ich profesją oraz miejscami naszego pobytu. Wśród nich znajduje się również Polak, Tomasz. Jako biolog spędził dwie zimy na polskiej Stacji Antarktycznej im. Henryka Arctowskiego, a od 1999 roku regularnie uczestniczy w rejsach do stref polarnych – Antarktydy i Arktyki.
Podobnie jak na Przylądku Horn, tak i na Antarktydzie każde wyjście na ląd uzależnione jest od warunków atmosferycznych. Zanim wolno nam opuścić statek, najpierw wypływają członkowie załogi, aby przygotować oraz zabezpieczyć teren przed naszą wizytą. Działania te mają na celu zarówno nasze bezpieczeństwo, jak i, co znacznie istotniejsze, ochronę niebywale kruchej natury siódmego kontynentu, uważanego za ostatni nienaruszony system ekologiczny naszej planety. Wśród antarktycznej fauny i flory, z jej niezwykle wrażliwymi mchami i porostami oraz pingwinami i fokami, które nie znają strachu przed ludźmi, pobyt człowieka może okazać się niezwykle destruktywny. Już od dawna podejmowane są próby uznania całej Antarktydy za Rezerwat Przyrody.
Tomasz z wielkim zadowoleniem informuje nas, że tak wspaniałe warunki pogodowe jakie mamy obecnie, zdarzają się raz na pięć lat.
Deception Island (Wyspa Zwodnicza) jest wierzchołkiem kaldery czynnego wulkanu, zajmującej obszar o średnicy 12 kilometrów
Góra lodowa o wysokości około 55 metrów ponad taflą wody, co oznacza…
…, że pod powierzchnią zanurzona jest na głębokość około 350 metrów!
Antarktyda
Wcześnie rano dopływamy do wyspy Cuverville. Podczas antarktycznego lata jest ona miejscem wylęgu, liczącej około 6 500 par, kolonii pingwinów białobrewych.
Cuverville to skalista wyspa u wybrzeża Ziemi Grahama, usytuowana w Kanale Errera
Już podczas śniadania zauważam pływające w pobliżu liczne walenie. Niektóre matki z cielakiem przepływają tuż przy burcie statku
Wydrzyk antarktyczny to gatunek dużego ptaka morskiego
Nasze przybycie na ląd wzbudza wielkie zainteresowanie wśród młodych pingwinków, które z natury są bardzo ciekawskie. Odstawiony przez nas ekwipunek zostaje dokładnie przebadany.
Pozostawiona na uboczu torba jest miękka i ciepła, więc nadaje się wyśmienicie na wypoczynek
Widok na zatokę przy wyspie Cuverville
Wygodne i ciepłe miejsce na kręgach walenia
Młode pingwiny zakończyły właśnie swoją pierwszą lekcję nurkowania…
… i po wyjściu z wody odkrywają niezidentyfikowane obiekty rozłożone na plaży. Trzeba je koniecznie zbadać!
Stołowa góra lodowa
Jest cudowny, słoneczny dzień. Moja Basia wsiada do łodzi hybrydowej i przemierza zatokę oraz Kanał Errera z nadzieją na spotkanie z waleniami, natomiast ja, wraz z mAT'em i Olaf'em, wsiadam do kajaku i ruszamy na aktywne poznawanie Antarktydy. Z tej perspektywy każdy odłam lodu wydaje się być ogromny. Wiatr jest mroźny, a kiedy opuszczamy osłoniętą przez wyspę część zatoki i wypływamy na otwartą przestrzeń – staje się bardzo silny. Marzną nam czubki nosów, a pomimo wodoszczelnych, ale mokrych rękawiczek, zimno przenika także do rąk.
Moja Basia ma szczęście i spotyka samicę Humbaka z cielakiem. Przepływają tak blisko, że można je prawie pogłaskać.
Kajakiem przez lody Antarktydy
Dopływamy do naturalnej bariery, której nasz statek nie jest w stanie przekroczyć. Przed nami rozpościera się pole lodowe w Cieśninie Lemaire'a i jest to tym samym najdalej wysunięty na południe punkt w głąb kontynentu, który możemy osiągnąć. Na dalsze cudowne przeżycia pozostaje nam jednak jeszcze cała droga powrotna.
Cieśniną Gerlache'a przepływamy do Cieśniny Lemaire'a. Po drodze podziwiamy fascynujące krajobrazy
Góra lodowa w Cieśninie Bismarck'a
Widoczne z lewej strony dwie wierze skalne w Cieśninie Lemaire'a noszą nazwę Cape Renard. Znane są również pod nazwą Una's Tits, obie nazwy uznane są za oficjalne
Noc spędzamy zakotwiczeni w niewielkiej zatoce zwanej Neko Harbor (Neko Harbour), usytuowanej na Ziemi Grahama. Nazwa pochodzi od statku wielorybniczego, który w latach 1911–1924, dla korzyści materialnych, dokładał wszelkich starań, aby maksymalnie zredukować liczebność waleni.
Neko Harbor. Daleko w tle widać amerykański statek badawczy, lodołamacz RV Laurence M. Gould
Przez cały czas naszego pobytu utrzymuje się niewiarygodnie cudowna pogoda i aż nie chce się wierzyć, że Antarktyda jest nie tylko najwyższym i najsuchszym, ale również najwietrzniejszym i najzimniejszym miejscem na Ziemi. Temperatury kształtują się pomiędzy -25°C w lecie a -65°C w zimie. Miesiącami panuje tutaj albo wieczna noc, albo niekończący się dzień.
Pingwiny w Neko Harbor
Pingwin białobrewy karmi swoje potomstwo
mAT znajduje martwego Wydrzyka antarktycznego. Zginął prawdopodobnie w walce z innym Wydrzykiem. Jest jeszcze ciepły i bardzo lekki. Pochodzący z Chile ornitolog Manuel informuje nas, że te ptaki posiadają tak zwane kości pneumatyczne, których wewnętrzna struktura składa się z szeregu pustych komór i dzięki temu są wyjątkowo lekkie.
Pingwinek białobrewy. Jeszcze prawie cały w dziecięcej szacie
Młode pingwiny, które zdążyły już zrzucić swoje przedszkolne ubranka, pobierają pierwsze lekcje nurkowania. Muszą być jednak bardzo ostrożne – w pobliżu czają się na nie Amfitryty lamparcie lub inaczej mówiąc lamparty morskie. Maluchy już dawno nie dostają wystarczająco pożywienia i aby przeżyć, zmuszone są jak najszybciej samodzielnie wyruszyć na łowy.
Neko Harbor
Foki wypoczywające na odłamie lodowym
Neko Harbor
Przepiękną trasą wiodącą przez Paradise Bay, Cieśninę Gerlache'a i Cieśninę Neumayer'a płyniemy Damoy Point.
Po drodze mijamy chilijską stację badawczą – Base Gabriel González Videla
Paradise Bay
Cieśnina Neumayer'a
W Damoy Point znajduje się bardzo dobrze zachowana, historyczna stacja polarna. Była zbudowana w 1973 roku i podczas antarktycznego lata wykorzystywana przez angielskich pilotów oraz jako miejsce czasowego pobytu dla naukowców. Ostatnio zamieszkana w 1993 roku. Jest kompletnie urządzona, tak jakby cały czas przebywał w niej personel naukowy.
Damoy Point
Bardzo grzecznie pozujący do zdjęcia Wydrzyk antarktyczny
Dawniej, podczas podróży w głąb lądu lub zanim postawiono stałe baraki, pracownicy stacji naukowych mieszkali w takich namiotach
Mój nowy kumpel „pingwiniak“
Nasz walijski lektor David, brał udział przy budowie stacji w Damoy Point. W ciągu ostatnich 47 lat, David spędził wiele czasu na Antarktydzie. Cztery pełne zimy oraz 44 razy w ciągu antarktycznego lata.
David
Damoy Point
Na górze, gdzie nie dochodzą pingwiny i nie dolatują inne ptaki, robi się nagle bardzo cicho. Słychać tylko podmuch wiatru. W tym lodowym krajobrazie wszystko jest bardzo przejrzyste i zredukowane do absolutnego minimum. Odnosi się dziwne wrażenie, że Antarktyda to nie siódmy kontynent, lecz zupełnie inna planeta.
W przerażającej ciszy, która otacza wszystko wokół, unosi się głęboka, mistyczna atmosfera. Antarktyda w niezwykły sposób zmienia swoich gości, a niewielu z nich wraca takim samym, jakim byli przed przybyciem. W obliczu tej potężnej natury, pozbawionej jakiejkolwiek ludzkiej ingerencji, doznaje się ogromnego uczucia respektu i podziwu.
Nasz pobyt na siódmym kontynencie dobiega końca i kapitan obiera nowy kurs. Kolejnym celem są Falklandy, do których dotrzemy dopiero za dwa dni.
Po drodze mijamy ponownie amerykański statek badawczy RV Laurence M. Gould
Późnym popołudniem nadciąga gęsta mgła. Wychylam się przez burtę i dostrzegam niewielkie fragmenty lodu sunące obok, jednak wokół roi się od majestatycznych, a zarazem niebezpiecznych gór lodowych. Odnoszę wrażenie, że Antarktyda nie chce się z nami tak szybko pożegnać.
Statek wyposażony jest w nowoczesny sprzęt – radary i echosondy. Kapitan redukuje prędkość i pomimo bardzo słabej widoczności, gór lodowych i nadciągającej nocy, płyniemy powoli na północ
Ekspedycja z chilijskich fiordów przez Przylądek Horn, a następnie przez zdumiewająco spokojną Cieśninę Drake’a, aż do fascynującej i niezwykle słonecznej Antarktydy, należy do najwspanialszych podróży, jakie miałem przyjemność odbyć w moim pluszowym życiu. Ta niezwykła przygoda była nie tylko odkrywaniem zapierających dech w piersiach krajobrazów, ale także głębokim zanurzeniem się w unikalny świat dziewiczej przyrody. Doświadczenie to uświadomiło mi, jak piękna i różnorodna jest nasza planeta.
Klocek
Przeczytaj ciąg dalszy podroży » Falklandy